Sandomierz Ojca Mateusza i Fabia
23:05
Zacznijmy od tego, kto zacz ten Fabio.
Proszę Państwa, oto mój pies i jak w tym wierszyku o misiu:
„on jest bardzo grzeczny dziś,
chętnie Państwu łapę poda,
nie chce podać – a, to szkoda!”.
Trzeba bowiem wyznać, że zwierzę mi się nieco ostatnio rozpuściło wyczuwając,
że „pańcia” może jednak nie jest w tym naszym układzie takim osobnikiem Alfa,
jak mu się dotąd wydawało. Przez moje kłopoty z barkiem (właściwie to wcale
pisać nie powinnam, a tworzę bloga, ot, na przekór niemocom i lekarzom) nie
trzymam go na spacerach mocną ręką. A to bydlątko waży, bagatelka, kilogramów
30 i w zależności od nastroju wygląda jak dr. Jekyll lub Mr. Hyde – jego babcia
z mamą musiały prowadzić się karygodnie. Generalnie stanowi mieszankę rottweilera,
amstafa i boksera z Szarikiem. Na co dzień łagodny niczym baranek, uwodzi
wszystkich melancholijnym spojrzeniem ślepek, co ćwiczy zwłaszcza na
sprzedawczyniach w żoliborskich piekarniach – słabością Fabcia są bowiem po
prostu kajzerki.
Spoglądając przez szybę mojego pokoju na jakże
rzadko przyświecające nam tej wiosny, poranne słońce przypominam sobie, jak to
z tym moim psiakiem wybrałam się ubiegłej, słonecznej jesieni w Polskę, aby,
może nieco banalnie, zajrzeć do miasta
serialowego Ojca Mateusza. Fakt, ciągnie tam gros fanów przygód dzielnego
księdza, ale mnie już Sandomierz kusił dawniej.
Na miejscu doświadczyłam szoku absolutnego w sensie
pozytywnym, bo gród nad Wisłą potrafił po prostu zrobić biznes na Ojcu
Mateuszu. Kamieniczki w rynku pięknie odnowione, zalane malarskim, miękkim światłem,
przywodzą na myśl południowe klimaty.
Głębokie czeluści jarów wcinających się w
miasteczko, po których mój wiekowy już, czterołap szalał niczym szczeniak. I zadbane tereny spacerowe okalające starówkę.
Dom
Długosza, w którego ogrodzie bez problemów można było „zaparkować” psa, aby móc
muzeum pozwiedzać – znacznie większe wrażeni niż obrazy Cranach zrobiły na mnie
rękawiczki królowej Jadwigi, maluśkie, choć królowa ta była potężnego wzrostu i
kości musiała mieć grube. Nowiutka marina ze stanowiskami dla jachtów i kajaków
oraz otaczający ją skwer z ławeczkami. Zamek dominujący nad rzeką.
Przede wszystkim zaś wyraźna postawa „frontem do
klienta” z reklamą nawiązującą do bohatera popularnej serii telewizyjnej.
Szukając wieczorem dobrej mety na kolację, zostaliśmy zawołani ze środka rynku
przez dwie przemiłe dziewczyny z pobliskiej restauracji. Pies naturalnie mógł
mi w środku towarzyszyć, a na początek dostał michę wody. Podobnie w winiarni,
gdzie kosztowałam polskie wina – dobrze, że nie tanie, bo smakowite –
powinniśmy odpowiednio o jakości wyceniać rodzime produkty! Zawitaliśmy też do
pierogarni, gdzie ponoć regularnie jadają gwiazdy filmowego planu –
właścicielka przezornie zamieściła na ścianach ich zdjęcia i interes się kręci.
Nota bene same pierogi w chyba co najmniej 30 smakach i kombinacjach nadzienia
niekiedy wręcz zaskakujących, są najlepszą wizytówką tego „zakładu”.
Z noclegiem również ni mieliśmy najmniejszego problemu. Właściciele pokoi do wynajęcia chętnie przyjmowali gości z psami, niezaleznie o gabarytów. My mieliśmy do dyspozycji praktycznie cały parter, po którym Fabio sobie spokojnie biegał. Baza noclegowa jest zresztą w Sandomierzu przygotowana do bardzo zróżnicowanych finansowych możliwości podróżnych. Obok kwater są i zajazdy oraz eleganckie hotele.
Wracaliśmy do domu z paczką 60 lepionych ręcznie
specjałów, z workami orzechów i jabłek z pod sandomierskich sadów – Fabio uszczęśliwiony
chrupał je w drodze, i naturalnie nabytych na rynku krówek (kolejne moje
odkrycie łasucha). Piękną mamy tę Polskę, miłe Panie i Panowie bardzo mili.
1 komentarze
Bardzo fajny artykuł i piękne zdjęcia. Ostatnio tam byłem i polecam to miejsce każdemu. Podrzucam też link do innej stronki o tym miejscu, może przyda się tobie albo innym podróżnikom.
OdpowiedzUsuń