Z Gretą Garbo o pani Walewskiej w Wiecznym Mieście

11:39


Gustaw poznał ją w marcu 1938 r., oczywiście w Rzymie, po którym ją oprowadzał jako guida. Przyjechała do Wiecznego Miasta, gdzie, wracając od rodziny ze Szwecji, dołączyła do Leopolda Stokowskiego. Ten 23-lata od niej starszy, genialny, amerykański dyrygent polskiego pochodzenia był wolny dopiero od dwóch miesięcy – rozwód z Evangeline Johnson uzyskał w Las Vegas na początku grudnia 1937 roku, gdy już plotki o związku z Garbo stały się powszechne. – Nie ma mowy o żadnym ślubie! – dementował je konsekwentnie Stokowski.  

 Po kilku dniach pobytu w Rzymie para przeniosła się do wynajętej na miesiąc Villa Cimbrone w Ravello pod Neapolem.
Aktorka zaskoczyła swojego polskiego cicerone po Wiecznym Mieście niezwykłą skromnością – w hotelu nie zameldowała się jako Greta Garbo, ale pani Stokowska. Mimo chęci zachowania całkowitego incognito – wielkich, ciemnych okularów i dużego kapelusza, zdradzała ją charakterystyczna fryzura, znana powszechnie jako coiffure a la’ Greta Garbo oraz specyficzny chód i postawa. Jednak nie zaczepiano jej tak, jak potem w Ravello, gdzie dziennikarze z całego świata dzień i noc oblegali jej dom.


 Spędzili razem kilka dni, podczas których Gustaw pokazał jej miasto i jego okolice. Nie od razu jednak okazała mu pełne zaufanie, choć został jej przydzielony dlatego, że uchodził za najlepszego guidę po Rzymie. Dopiero wówczas, gdy wyznał Grecie, że jego praprzodek był Szwedem, który do Polski przybył wraz z Potopem i szturmował Częstochowę, aby potem zakochać się w pięknej Polce i zostać nad Wisłą, zrobiła się bardziej otwarta. Wyjątkowym zrządzeniem losu ostatnim filmem, który nakręciła był „Conquest”, w którym zagrała kochankę Napoleona, Marię Walewską”, mieli zatem o czym rozmawiać. 

- Walewska była jak większość kobiet, na których robi wrażenie potęga i sława, a Napoleon, gdy się poznali, był potężny i sławny. Cóż z tego, że brzydki - to w takiej sytuacji jest bez znaczenia! – zauważyła aktorka, gdy spoglądali razem z Kapitolu na ścielące się u ich stóp ruiny Forum Romanum. Ubrana w błękitny płaszcz obramowany futrem i długie rękawiczki była wcieleniem elegancji.
 – Pani jej nie lubi? – dopytywał się, towarzyszący im Artur Rodziński, wybitny polski dyrygent, który dziesięć lat wcześniej na zaproszenie Stokowskiego przybył do USA i kierował orkiestrami w największych, amerykańskich miastach, w tym w Filadelfii i Nowym Jorku. Stojąca obok niego i dotąd milcząca żona Halina, z domu Lilpop była spokrewniona z małżonką Jarosława Iwaszkiewicza, Anną.


- Nie, ale że Hannibal, Cezar, Aleksander Macedoński razem wzięci nie mieli tyle zwycięstw co Napoleon, stąd też i duma Walewskiej, że może być kochanką takiego wodza, który, nota bene, więcej miał dla niej uznania niż dla Józefiny czy Austriaczki Marii Ludwiki – wyjaśniła Greta rzucając Gustawowi, jakby mimochodem, naganne spojrzenie. Robiła większe wrażenie niż na ekranie, choć zupełnie w inny sposób. Nie mógł znaleźć na to odpowiedniego słowa… A może jego wrażeniu sprzyjało niezwykłe światło, to rzymskie, malarskie światło, nasycone złotem i ciepłem, które towarzyszyło chwilom przed zachodem słońca… ?
- Pani ma niezwykłą wiedzę… - zauważył, lekko speszony.

- Jak na kobietę? – tym razem ton Garbo był lekko lekceważący - nie przekraczał jednak zasad etykiety.
- Gustaw jest dżentelmenem, Greto i wielbi kobiety – pospieszył z wyjaśnieniem Rodziński. 

– Sądzę, że był pod wrażeniem tak rozległej u Pani wiedzy historycznej, niezwykłej również i u mężczyzny.

- Moja osobista pani Walewska zna dziś lepiej historię Napoleona i Polski niż Szwecji – zauważył z uśmiechem, towarzyszący im również Stokowski. – Przed każdą nową rolą obkłada się literaturą i studiuje bez końca. Musi wyrobić sobie swój własny pogląd…
Czy tylko wydawało mu się, czy też przez twarz Grety przebiegł rumieniec? Zawstydzenia? Złości na Stokowskiego, że zdradza sekrety aktorskiej kuźni? 


- Ja po prostu nie lekce sobie ważę żadnej postaci. Zgłębiam ją i społeczno-polityczny entourage. Mam tremę…

- Pani? To chyba kokieteria –  zareagował spontanicznie Gustaw i zaraz dodał: - Proszę o wybaczenie…
- Ja wiem, że Państwo myślą o nas, gwiazdach jak o zepsutych sławą dzieciach szczęścia. A sława to rzecz ulotna i kapryśna… Przyznaję zatem, mam tremę, straszliwą tremę od samego początku, gdy tylko dostaną rolę do ostatniego klapsa, a potem do premiery…

- A potem wyrzuca sobie, że popełniła tyle błędów! Ona i błędy! – rozłożył ręce w geście zdumienia Stokowski.
- Dlatego ucieszyłam się, że mogłam dwa razy wcielić się w Annę Kareninę – dopiero po raz wtóry, gdy już byłam dojrzalsza, zrozumiałam dylematy i wybory tej kobiety…

Gustaw obserwował Gretę, gdy opowiadała i zdał sobie sprawę, że czyni to jakby niechętnie. Bo też bez entuzjazmu i niewiele mówiła o samej sobie. Dopiero teraz pojął, że ten kinowy wamp, „niezrównana odtwórczyni ról wielkich miłośnic” w życiu codziennym nie miała w sobie nic z kobiety uwodzicielki, za którą w każdym jej wieku snuje się sznur mężczyzn żądnych wrażeń. Mało tego, gdy znaleźli się razem w Bazylice św. Piotra, w koronkach na głowie, autentycznie rozmodlona wydała się mu niemal mniszką. A może to też była gra? Zatrzymała się wtedy przy sarkofagu Innocentego XI i wskazując na płaskorzeźbę obrazującą bitwę pod Wiedniem powiedziała:
- Gdyby Sobieski obronił Szwecję przed zalewem tureckim zostałby niechybnie naszym królem i wdzięczność naszego narodu dla rycerstwa polskiego nie ograniczałaby się li tylko do tych skromnych pamiątek, tak zresztą skrzętnie ukrytych przed okiem człowieka. Trzeba trochę znać historię, aby odszukać w tych murach człowieka, który uratował Europę, a zatem i Rzym przed islamem. Śmiem twierdzić, że to właśnie Sobieskiemu zawdzięczamy, iż Bazylika św. Piotra nie jest dziś meczetem… jak np. u św. Zofii w Konstantynopolu – zauważyła, już wyraźnie wzburzona.

Później, gdy siedzieli już wieczorem przy winie w ristorante Teatro Valle, znanej bardziej jako Biblioteka, ponieważ ściany tego lokalu przysłaniały półki, uginające się pod ciężarem setek butelek musującego Asti Spumante, wyjaśniła towarzyszom swój gniew w bazylice, a Gustaw przyznał jej rację: - Tak, tak, my Polacy jesteśmy zachwyceni, gdy obcy mówią nam: Bravo Polacchi! 
Nigdy później nie spotkał już Grety, choć na tyle, ile mógł, śledził jej filmową karierę. Pod powiekami pozostał mu jej obraz, stojącej na Kapitolu z wyrazem zadumy na twarzy. Duża, piękna fotografia podpisana: Gustawowi – Greta spłonęła w Powstaniu Warszawskim.

Mój Dziadek rzeczywiście oprowadzał Gretę Garbo po Rzymie, a napewno po Watykanie 23 marca 1938 r. Tę datę ustaliłam po żmudnej kwerendzie przeprowadzonej w internecie, gdzie natrafiłam na notki prasowe zamieszczone w różnych dziennikach brytyjskich (Western Mail, Leeds Mercury, The Scotsman). Donoszą one o "nieupublicznionej" wizycie aktorki w Muzeach Watykańskich. Potwierdzają one wspomnienie Dziadka z nieopublikowanych, napisanych przed śmiercią na maszynie pamiętników, które w tym poście pozwoliłam sobie nieco sfabularyzować. W Powstaniu Warszawskim spłonęło niemal całe archiwum zdjęciowe z Rzymu - Niemcy potraktowali je miotaczem ognia, ponieważ schowane było w kasie pancernej, które agresorzy wzięli za sejf.

Zobacz również:

0 komentarze