Z kajetu licealistki: "Przedwiośnie" - dalsze losy bohaterów
00:11
Moja Mam zrobiła mi wczoraj niezwykły prezent. Porządkując papiery w swoim mieszkaniu trafiła na moje szkolne wypracowanie. Na dodatek pisane dla koleżanki z innej szkoły. Jej nauczycielka zadała wcale nie łatwy temat - napisanie ciągu dalszego "Przedwiośnia", a ściślej Cezarego Baryki. Dla mnie zerknięcie na własne, szkolne próby literackie było takie, jakbym się wybrała a la recherche du temps perdu, w puszukiwaniu straconego czasu. Straconego bezpowrotnie. Zabrzmiało sentymentalnie? Być może.
A oto jak ja widziałam lat temu... sporo. Jeszcze z perspektywy PRL dalsze losy Baryki. Jestem ciekawa Waszej opinii:
… na tym kończy się książka? – zapytałem niezręcznie.
Był rok 1960, za oknem mżawka opadła na ulice Warszawy. Siedzieliśmy z Lutkiem we dwóch w ciasnej, zadymionej kawiarence, której nazwy dzisiaj już nie pamiętam, zwłaszcza, że przerobiono ją potem na sklep spożywczy. Lutek, okutany w szary płaszcz, palił jakiegoś podłego papierosa i sączył kawę z obtłuczonej szklanki.
- Tak, właśnie na tym. Ale przecież wraz z nią nie skoczyły się nasze losy. Żyliśmy dalej. Musieliśmy żyć. Wie Pan, Cezary był wtedy ranny. Kropnęli go, jak tylko wysunął się na czoło. Cholera wie, dlaczego to zrobił? Chciał się od nas odizolować, czy co? Dziwny to był facet ... a pan chce spisać dalsze losy naszego pokolenia. Panie ,czy to ma sens?
- Ma – powiedziałem wierząc w magię tego słowa. Byłem wówczas jeszcze taki młody i wierzący we własne siły.
- To zabawne – zadumał się Lutek
- Co zabawne?
- Że ta książka nosi właśnie taki tytuł.
- Dlaczego? … Przedwiośnie?
- Właśnie, zabawne, bo spotkałem Cezarego po tamtych wypadkach jeszcze cztery razy i pan może mi wcale nie uwierzyć…
- … ? podniosłem brew zdziwiony.
- Spotykałem go za każdym razem w innej porze roku. Za pierwszy razem była to pełna wiosna. Pierwsze dni po przewrocie majowym.
- Dojście Piłsudskiego do władzy. Rok 1926 – popisywałem się podręcznikową znajomością historii.
- Otóż to!
- Co robił Baryka?
- Nadal był zdezorientowany politycznie. Wiecznie sam, nie założył rodziny. Usiłowałem go przeciągnąć na stronę lewicy, ale ten, ponownie ranny - w tę sama nogę – był zniechęcony do życia. Podobno próbował nawet popełnić samobójstwo.
– Czyli w siedemnastym był ranny w nogę ?
- Tak, ale w tym zamieszaniu straciliśmy siebie z oczu i odnaleźliśmy się, widzi pan , dopiero po wojnie. Szmat czasu, szmat życia .
- A Gajowiec?- Zginął w 1944, w powstaniu. To wtedy, u schyłku lata, spotkałem obu na barykadach, ręka w rękę pruli z automatów do szkopów.
- Pan był w AL-u?
- W jakim AL-u? AL to w lasach siedziało, a my się dawaliśmy rozrąbać w stolicy i za stolicę. Ruscy stali za Wisłą i od czasu do czasu przypominali ,że w ogóle istnieją, a my daliśmy się wyrżnąć w tym piekle. Żal było patrzeć na tą młodzież, na te dzieciaki ganiające z butelkami na tanki. Przecież im trudniej od nas było umierać. A przecież przeżyliśmy obaj z Czarkiem … do końca, do kapitulacji. I po co Panie? I po co? Chyba, żeby stracić resztę złudzeń, idei o które walczyliśmy.
Milczałem, bo historii ostatnich lat nie musiałem się już uczyć z książek …
- Nasze ostatnie spotkanie było króciutkie. Słotna jesień 1957. Spotkałem Czarka pod Komitetem Partii. Stał w nędznym, brudnym paltocie i patrzył przytępionym wzrokiem na tę czerwoną tabliczkę ze zmienionym godłem. Jego nos, nos którym zawsze się zachwycałem był dziwnie zniekształcony. Wiedziałem, że siedział i dopiero go wypuścili … to był już inny człowiek, jak na początku wrócił do punktu wyjścia. Tylko, że wtedy jeszcze próbował szukać, a teraz już wiedział, ż może tych prób nie ponawiać. Pan rozumie?
- Czy Baryka wstąpił do partii ?
- Tak. Ale to był już wrak a nie istota ludzka. Pamiętam jego suchy, charakterystyczny dla gruźlika kaszel, gdy się wtedy spotkaliśmy… a to było po raz ostatni. A teraz jest zima i byliśmy dzisiaj na jego pogrzebie. Pan i ja. Oto ma pan to czego chciał. Gotowy materiał do reportażu.
- Pan mi zaufał …
- Bo nie mam już nic do stracenia . Jutro wyjeżdżam z powrotem do Stanów. Moje idee … to zgniłe liście teraz. Liczycie się wy i ta nowa Polska, której obywatelem już nie jestem.
0 komentarze