Samoloty też spadają - jak tata przygotował mnie do podniebnej podróży

03:03


Mój debiut na pokładzie samolotu był wyjątkowo, jak na dziecko, wczesny. Miałam zaledwie trzy miesiące, zaś podróż okazała się konieczna. Zaraz po urodzeniu zdiagnozowano u mnie „przypadłość”, która mogła skazać mnie na życie na wózku lub poruszanie się o kulach. Mimo braku jakichkolwiek znajomości, zdeterminowana mama wyszukała dla mnie specjalistę w dalekim Poznaniu, tak więc w ciągu pierwszego roku życia odbyłam LOT-em więcej wojaży niż niejeden dorosły podczas całego jego trwania.
Pokochałam samoloty. Stewardesy dawały mi cukierki, piloci zapraszali do kokpitu, a przynajmniej się ze mną witali, gdy przekraczałam „magiczne” drzwi lśniącej maszyny. Nie bałam się wcale. Wręcz uwielbiałam ten moment, gdy samolot, na pasie powoli nabierał prędkości, a mnie przy starcie wgniatało w fotel.  

Latałam w dzieciństwie całkiem sporo, gdyż mama wszystkie oszczędności wydawała na wojaże – nad ciepłe morza, gdzie wywoziła mnie z powodu astmy. Naturalnie w czasach PRL głównie do demoludów.
Dlatego pełna entuzjazmu wprost nie mogłam się doczekać, kiedy polecę sama – bez rodziców. I taka okazja nadarzyła się chyba, gdy miałam 12 lat. Na lotnisko odwoził mnie ojciec. Samochodem. Cieszyłam się na te wspólne pół godziny, bo wtedy miał już drugą rodzinę i rzadko się widywaliśmy. Imponował mi – kapitan mórz wszelakich z patentami i międzynarodową sławą fachowca w swojej dziedzinie. Gdy wpływał do Cannes na festiwal, prowadząc łódź jakiegoś szwajcarskiego miliardera, miejsce zawsze się dla niego znajdowało mimo 100-procentowego obłożenia. Mogłam tylko o tym wszystkim posłuchać – nigdy nie popłynęliśmy razem w rejs…

Mój ojciec zawsze wspaniale opowiadał, odrobinkę przy tym konfabulując, lecz czynił to w uroczy sposób, więc wszyscy mu wybaczali. Lubił występować z pozycji znawcy przedmiotu, więc naturalnie jadąc ze mną na Okęcie, musiał popisać się swoją wiedzą na temat samolotów. – Czy wiesz, kochanie, że samoloty najczęściej spadają podczas startów i lądowania? – zagaił mój rodziciel, a ja jakoś poczułam się dziwnie nieswojo. On jednak nawet nie dostrzegł mojego niepokoju, tylko swobodną ręką prowadząc amerykańską gablotę, którą sprowadził sobie z „Ju-Es-Ej”, tokował dalej: - Te Iły, które teraz mamy są znacznie gorsze niż Boeingi. Zresztą to właśnie Ił się rozbił ostatnio na lotnisku na Okęciu -  dodał. To była słynna katastrofa, w której zginęła moja uwielbiana Anna Jantar. Spotkałam ją poprzedniego lata w Ustce i podziwiałam z daleka wielką damę polskiej piosenki, zadającą szyku zagranicznymi kreacjami, jakich próżno było szukać na pustych półkach. Od wypadku upłynęły zaledwie cztery miesiące…
Tym razem nie starałam się wsiąść do samolotu pierwsza. Wręcz przeciwnie, ociągałam się, jak mogłam, a gdy zapięłam już pasy poczułam, jak potnieją mi dłonie.
- Boisz się, dziewczynko? – zapytała mnie śliczna stewardesa i obdarowała jednym, nadprogramowym cukierkiem. Ale smak landrynki nie pomógł. Czułam, jak żołądek mi się wywraca i gdy tylko osiągnęliśmy wysokość przelotową, pognałam do toalety… Po półtorej godziny wysiadłam na Fiumicino zupełnie wykończona, a beztroska opowieść tatusia kosztowała mnie kolejne 10 lat lęków podczas latania. Wreszcie udało mi się je pokonać, paradoksalnie klin klinem, czyli podczas jakiś wyjątkowo ostrych turbulencji, jakie towarzyszyły mi podczas rejsu Aeroflotem z Hawany do Moskwy.


Piszę ten tekst nieco ku przestrodze, bo rozpoczynają się właśnie wakacje i wielu rodziców wsiądzie z dziećmi do samolotów. Niektórzy po raz pierwszy. Przy okazji polecam też tekst o podróżowaniu z maluchem samolotem w moim blogowym Poradniku urlopowicza. Wysokich lotów!

Zobacz również:

1 komentarze

  1. Ja uwielbiam latać i choć przeżyłam już turbulencje podczas lotu do Meksyku nadal latam. Wiem jedno. Ile samolotów by nie spadło, to zawsze będzie to tragedia, bo w jednym momencie ginie mnóstwo osób, ale tak prawde mówiąc to ile osób codziennie ginie na drodze czy nawet w domu. Latanie jest bezpieczne i niech tak pozostanie.

    OdpowiedzUsuń