Wszystkie drogi prowadziły nas zawsze do Rzymu

08:02


"To były wyjątkowo piękne nogi, a konkretnie łydki, bo resztę kryła szykowna spódnica za kolana. Ich właścicielka wchodziła właśnie po wąskich stopniach parostatku prującego fale Wisły. Nie przypuszczał wtedy, że ta szczupła kobieta, elegancka dama z wyższej sfery wywróci jego dotychczasowy świat bon vivanta do góry nogami, zgadzając się zostać jego żoną. Dla niej porzucił nocne hulanki i swawole, aby wyjechać na 12 lat do Citta’Eterna, Wiecznego Miasta...". Tak mogłaby się zaczynać książka o moim Dziadku, którą chciałabym na pisać na podstawie nieopublikowanych jeszcze, Jego pamiętników. Mam je w maszynopisie - powstały pod koniec lat 70., tuż przed Jego śmiercią. Jest w nich tyle wspomnień z rzymskich lat, kiedy miał okazję spotkać wiele wybitnych postaci II Rzeczpospolitej. Jest i o trzech córkach, które się wtedy urodziły. Najstarszej -mojej cioci Reginie, która zawsze wolała być Renatą, a ja nazywałam ją Kumplem. To ona, historyk sztuki z wykształcenia, opowiada mi teraz o tamtych odległych czasach, gdyż wiele pamięta - chociażby o śpiewie słowików przy Via Giuseppe Vasi, gdzie w Rzymie mieszkali, sąsiadując z... Mussolinim. Poczęta na italskiej ziemi, przyszła na świat w Zamościu, bo Babunia wolała rodzić ją w domu rodzinnym, w Polsce. W Italii przeżyła szczęśliwe 9 lat dzieciństwa... O najmłodszej - Ewie, mojej mamie, też poczętej w Italii, ale urodzonej już po powrocie dziadków do Warszawy, tuż przed wojną. I o średniej, Ani, po której mam imię, ale nigdy jej nie poznałam. Była piękna i seksowna- w typie Marylin Monroe, mądra, zakochana w Italii - dlatego studiowała archeologię śródziemnomorską na Uniwersytecie Warszawskim. Pisała pracę o Ostii Antycznej. Nigdy się nie obroniła. Oficjalnie wyskoczyła przez okno i popełniła samobójstwo 7 lat przed moim urodzeniem. Nieoficjalnie - pewne służby wyrzuciły ją przez okno chcąc ukarać mojego Dziadka za brak współpracy. On sam spędził w więzieniach stalinowskich długie pięć lat, kolejne dwa - w Tworkach. Moja rodzina zapłaciła najwyższą cenę za miłość do Italii, ale też myśl o Włoszech zawsze dawała nam siłę do przetrwania najtrudniejszych momentów... Ja wylądowałam na Fiumicino po raz pierwszy w sierpniu 1981 roku i zachłysnęłam się Rzymem od pierwszego wejrzenia. Tego dnia brała ślub Lady D. - jej naiwna twarz migała z ekranów telewizorów grających we wszystkich barach i sklepach pełnych dóbr, o jakich mi się nie śniło. A ja nigdy nie zapomnę smaku lodów śliwkowych, jakie wtedy Mama kupiła mi bodaj na piazza Colonna. Zlizując łapczywie  rozpływającą się w ustach rozkosz, przyglądałam się z zafascynowaniem stojącej pośrodku placu marmurowej kolumnie, wzniesionej na cześć zwycięstw Marka Aureliusza prawie dwa tysiące lat wcześniej...


Zdjęcia: mój dziadek adw. Józef Szelchaus na przystojnej focie powojennej (w czasach rzymskich był mniej powabny) i moja babunia, Marychna Kłossowska jako elegancka nastolatka

Zobacz również:

0 komentarze